Popularne posty

czwartek, 31 marca 2011

„Sekret” – prawda czy takie tam …? Cz. 3 i ostatnia (wer. robocza A+)


Na pytanie: „Co jest potrzebne aby metody, których używamy by pokierować swoim życiem, były rzeczywiście skuteczne?”, większość z nas odpowie zapewne, że „WIARA”. Istnieje jednak coś znacznie lepszego niż wiara. Coś, co powoduje, że prawa umysłu działają z niezawodnością równą prawu grawitacji, a nawet lepszą.

Tym czymś jest WIEDZA! Niezachwiana pewność, że jeśli podrzucimy piłkę, ta musi spaść na ziemię, że jeśli „wyślemy” życzenie, to ono się spełni.

Ale, po kolei – najpierw wiara.

„Według wiary waszej niech wam się stanie”. Zanim Jezus wypowiedział te słowa do niewidomych, zapytał ich najpierw: „Wierzycie, że mogę to uczynić?”.  Dopiero, kiedy odpowiedzieli twierdząco, wypowiedział zdanie, które uruchomiło „cud” uzdrowienia. Tak naprawdę cudów nie ma, ale są tzw. „prawa umysłu”, które naprawdę działają.

Jezus dokładnie wiedział, co robi. Wiedział, że niewidomych uleczy ich własna wiara i Moc Boża, którą mają w sobie. Potrzebowali jedynie impulsu, który tę wiarę wzmocni – potrzebowali Mistrza, którego niekwestionowany autorytet pomógłby przełamać ich wątpliwości – ich ugruntowane przekonania o tym, co jest możliwe a co nie.

Zauważcie także, że kiedy niewidomi odzyskali wzrok, Jezus przestrzegł ich by tego nie rozgłaszali. Wiedział bowiem, że słowa zwątpienia, wypowiedziane przez postronną osobę mogą łatwo zachwiać wiarą ozdrowieńców, a tym samym zniweczyć delikatny, nieutrwalony jeszcze w ich ciałach i psychice, efekt uzdrawiający tej wiary.

Jak widać, stary obyczaj, aby „nie zapeszać”, ma całkiem solidne uzasadnienie i może warto się go trzymać (na wszelki wypadek). Jeśli już koniecznie chcecie się komuś zwierzyć ze swoich planów albo podzielić się Waszą radością, że „sukces jest tuż, tuż”, to starannie dobierajcie osoby, którym się zwierzacie, ograniczając się do tych, które są wam życzliwe ponad wszelką wątpliwość.

Jezus, jako jeden z Mistrzów, zdawał sobie sprawę, że wiara to „rzecz” delikatna i chimeryczna. Nie mógł jednak zaoferować wiedzy ludziom kompletnie na nią nieprzygotowanym. Wiara jest pierwszym krokiem – wstępem do uzyskania wiedzy. Odrobina wiary, na początek, jest naprawdę niezbędna.

Ktoś pisze w jakiejś książce, że ta lub inna metoda działa na każdego, niezależnie od tego czy praktykujący ją człowiek wierzy w jej skuteczność czy też nie. Zauważcie jednak, że jeśli ktoś sięgnął po „taką” książkę, a następnie spróbował metody, to jest to – ni mniej ni więcej – przejaw jego wiary, że można coś zrobić, że można coś zmienić, właśnie w taki sposób!

Jeśli więc szukacie metody, aby zmienić swoje życie na lepsze, potrzebujecie tylko wzmocnić swoją wiarę, by następnie zyskać pewność – czyli wiedzę. Aby wzmocnić wiarę:

Możecie poszukać jakiegoś mistrza i zwrócić się do niego o pomoc.

Takim współczesnym mistrzem może być dla Was trener – np. trener rozwoju osobistego, trener sukcesu lub trener życia, który w wyrafinowany sposób, poprzestawia co trzeba w Waszych „głowach”. Zmieni Wasze priorytety i uzmysłowi Wam jak ważna i potrzebna jest ta zmiana, którą chcecie w swoim życiu przeprowadzić. Przekona też Waszą podświadomość i świadomość, że jesteście w stanie z powodzeniem dokonać takiej zmiany. I … gotowe!

Trener, to nikt inny jak uwspółcześniony Guru lub Mistrz, znany nam głównie z prastarej tradycji wschodu. Tylko, że w unowocześnionej wersji ma on o wiele mniej czasu, więcej kosztuje i orientuje się na konkretne zadania „na teraz”. Współczesny trener posługuje się najnowszą wiedzą, oraz narzędziami i metodami uwzględniającymi współczesne potrzeby i specyfikę naszych czasów. Zwykle nie doskonali „całego człowieka” kompleksowo, a pomaga mu jedynie osiągnąć wyznaczone cele (zazwyczaj, krótko- lub średnioterminowe).
Nie da się jednak zaprzeczyć, że najlepsi współcześni trenerzy potrafią zdziałać naprawdę wiele. Są precyzyjni i skuteczni jak doświadczony chirurg, który kilkoma cięciami skalpela wycina chorą tkankę i pozostawia zdrową, dając jej możliwość właściwego funkcjonowania.

Jeśli ktoś chciałaby przykładu lub dowodu to zachęcam do obejrzenia pewnego filmu (Link 1). Materiał jest niestety w języku angielskim, ale nawet, jeśli ktoś nie zna tego języka, warto popatrzeć i posłuchać. Zobaczyć, jak w ciągu godziny, jeden z najlepszych trenerów (znany jako Tony Robbins), o szorstkim (całkiem nie-trenerskim) głosie, w „czarodziejski” sposób zmienia życie kobiety, którą problemy życiowe doprowadziły do nadużywania alkoholu i hazardu, przez co nieomal zniszczyła swoje życie.



Miałem w życiu możliwość zaobserwowania (niestety tylko „z zewnątrz”) jak jeden z najlepszych trenerów w Polsce, pomógł komuś, kto jest mi bliski. To było imponujące doświadczenie – prawie jak magia. Efekt był szybki i trwały.

Wiem, że z trenerów sukcesu (ang. success coach) korzysta regularnie wielu managerów wysokiego i najwyższego szczebla, także w Polsce. Trzeba sobie jednak jasno powiedzieć, że najlepsi trenerzy nie są tani, a do tych mniej skutecznych, niedoświadczonych lub niedoszkolonych nie warto się zwracać, bo mogą niestety poczynić szkody. Tak więc, jeśli rozważacie skorzystanie z trenera, wybierzcie takiego, którego poleci Wam ktoś zaufany.

Oczywiście, jeśli ktoś ma czas i pieniądze, może pojechać do klasztoru w Tybecie, jak zrobiło to wielu znanych ludzi (tzw. celebrytów), i tam, pod przewodnictwem oświeconego Guru, poszukiwać sensu życia, poczucia własnej wartości, szczęścia i drogi do Boga. Zakładam jednak, że potencjalni czytelnicy tego artykułu to raczej osoby, których nie stać (chociażby finansowo, ale nie tylko) na tak wyszukane metody.

Trenerem może być także dobry ksiądz, dobra wróżka, dobry psycholog, dobry trener sportowy, dobry rodzic, mądry szaman, życzliwy astrolog, oddany i mądry przyjaciel, itd. Pamiętaj jednak, że to Ty, i tylko Ty ponosisz pełną odpowiedzialność za swoje życie, więc uważaj, komu powierzasz swoje tajemnice i kogo prosisz o radę. Wszystkie wymienione osoby mogą być Twoim Mistrzem, trenerem – mogą, ale zazwyczaj nie są! Większość z nich realizuje swoje małe, ograniczone cele i nie ma żadnego interesu w tym, aby powiedzieć Ci coś mądrego. Często też nie mogą Ci nic mądrego powiedzieć, bo sami zrozumieli mniej niż Ty sam zdołałeś zrozumieć!

Większość z nas musi sama dla siebie stać się trenerem, Guru czy Mistrzem. I dla takich właśnie samouków, przeznaczona jest zasadnicza część niniejszego artykułu.

Pamiętacie moją monetę z pierwszej części artykułu? Od czasu eksperymentu, mam ją zawsze przy sobie, aby przypominała mi jak niezwykłymi możliwościami dysponujemy, jeśli tylko pozostajemy ufni. Nawet nie musimy się specjalnie wysilać. Właściwie to w ogóle nie musimy się wysilać! Wystarczy byśmy wyobrazili sobie, co chcemy otrzymać, a następnie trzymali nasze myśli jak najdalej od problemów i lęków, ufali, oraz cieszyli się życiem, doceniając to, co już zostało nam dane.

Warto też wynotować sobie wszystko, tj. zrobić listę tego, za co jesteście wdzięczni (Bogu, Opatrzności, losowi, … - Wy nadajcie nazwę) w Waszym dotychczasowym życiu. Czytajcie tę listę od czasu do czasu i dopisujcie do niej rzeczy, sprawy, wydarzenia, doświadczenia, uczucia, …, o których wcześniej zapomnieliście, lub takie, których doświadczyliście ostatnio. Jestem pewien, że, jeśli zabierzecie się do sprawy uczciwie, lista będzie naprawdę długa i imponująca. Jeśli będzie skromna, to zastanówcie się głęboko, czy nie powinniście zrewidować Waszego spojrzenia na otaczającą Was rzeczywistość.

Ludzie często mawiają, że dążą do czegoś, lub też, że starają się coś osiągnąć „całą siłą woli”. Otóż mam dla Was szokującą wiadomość. Pewien znany specjalista od marketingu internetowego twierdzi, że jeśli musicie użyć całej siły woli, aby coś (to lub tamto) zrobić, to znaczy, że robicie to wbrew sobie (czyli wbrew najgłębszym pragnieniom waszej duszy – dodałbym). Mnie nie musiał przekonywać o słuszności tego twierdzenia – a Was?

Paul Mayers, bo tak nazywa się ów amerykański guru, uwolnił, tzn. upublicznił za darmo, jeden, bardzo uniwersalny, rozdział swojej książki zatytułowanej „Need to Know” (co, w tym przypadku, przetłumaczyłbym jako „Musisz wiedzieć” lub „Trzeba wiedzieć”), przeznaczonej dla ludzi, którzy planują uruchomić, lub już uruchomili biznes internetowy. Uznał ten rozdział za tak ważny (zresztą nie tylko on), że nazwał go „Rozdziałem Zero”. Jako odrębny e-book, udostępnia go pod tytułem „Becoming Unstoppable” (czyli „Stawanie się niepowstrzymywalnym” – tłumacząc jak najdosłowniej). Jest to na tyle ciekawy i skondensowany materiał, że planuję poświęcić mu nieco więcej uwagi w odrębnym artykule. Tymczasem, osoby zainteresowane uzyskaniem tej książeczki za darmo, odsyłam do odpowiedniego linku (Link 2). Zapewniam, że znajdziecie tam jeszcze inne, równie ciekawe, zaskakujące spostrzeżenia i informacje.


Rzeczywiście, zauważcie, że jeśli coś sprawia Wam autentyczną radość, to wcale nie musicie używać siły woli, aby się tym zająć. Zabieracie się do tematu, sprawy, zadania z autentyczną radością i twórczym niepokojem, który charakteryzuje każdego wielkiego twórcę.

Obojętnie czy kładziesz glazurę, czy gotujesz, czy jesteś astronomem, czy też nauczycielką, jeśli czujesz, że jesteś „w domu”, kiedy coś robisz, to możesz być pewien/pewna, że to właśnie jest Twój klucz do sukcesu, spełnienia, szczęścia i dostatku. Jeśli masz wiele pasji, jak na przykład podróże, gotowanie i historia, to może powinieneś stać się kimś takim jak Robert Makłowicz (ogromnie cenię Pana Roberta, za niepowtarzalną miksturę jego pasji, które połączył w unikatową całość). Jeśli jesteś wydawcą, i jednocześnie – jako człowiek – niepoprawnym optymistą, to może powinieneś zacząć wydawać „Gazetę Optymistów”, wypełnioną po brzegi dobrymi wiadomościami. Słuchaj, co mówi Ci Twoja dusza. Czasem mówi rzeczy trudne i bolesne, jeśli jednak odłożysz decyzję, to i tak przed nią nie uciekniesz – wróci do Ciebie, prędzej czy później.

To, jaką strategię powinieneś przyjąć w swoim rozwoju, zależy od sytuacji, w której się znajdujesz, czy raczej od tego jak oceniasz swoją obecną sytuację życiową.

Jeśli od lat tkwisz w tym samym miejscu, i wydaje Ci się, że jesteś „względnie szczęśliwy” to się mylisz. Jesteś podobny Bogu, a Ten jest niekończącą się ewolucją i ciągłą zmianą – zmianą na lepsze. Jeśli nie poszerzasz swojej przestrzeni życiowej to ona zacznie się wkrótce kurczyć i wykurzy Cię z Twoich bezpiecznych okopów.

Jeśli czujesz, że nie tylko nie jesteś już szczęśliwy, ale wręcz osaczony (złapany w pułapkę) przez Twoje obecne życie, to znaczy, że Twoja przestrzeń życiowa zaczęła się kurczyć. Być może przytłaczają Cię problemy finansowe. Może frustracja odbiła się już na Twoim zdrowiu. A może nie potrafisz znaleźć porozumienia z ludźmi z Twojego najbliższego otoczenia i czujesz się osamotniony.  Problemy, które obecnie przeżywasz, niezależnie od tego czy dotyczą spraw finansowych, czy zdrowia, czy relacji z innymi ludźmi, czy też są dowolnym połączeniem wymienionych kategorii,  są jedynie skutkiem tego, że zarzuciłeś swoją drogę „ku lepszości” – przestałeś się rozwijać. Przestałeś akceptować nawet minimalne ryzyko, w imię „świętego spokoju”. Nie trać ducha! Także dla grupy „osaczonych” mam dobre wiadomości.

W tym właśnie momencie chciałbym opowiedzieć Wam pewną autentyczną historię, którą usłyszałem od owego polskiego trenera, który pomógł kiedyś bliskiej mi osobie. Otóż miał on przyjaciela (nie w Polsce), który miał świetnie prosperującą firmę (bodaj prawniczą – tradycja rodzinna i … presja rodziców), i będąc już w dobrze średnim wieku usłyszał wyrok śmierci – sześć miesięcy (nowotwór). Zapytał więc owego trenera, co powinien zrobić w tej sytuacji. Ten, ze spokojem zapytał go: A co zawsze chciałeś robić? O czym marzyłeś? Okazało się, że chciał grać (o ile pamiętam – na flecie). No to graj – odpowiedział mu nasz trener. Facet sprzedał firmę, od ręki i za „dobre pieniądze”. Zapisał się do szkoły muzycznej i zaczął grać. Od tamtej chwili, do czasu kiedy usłyszałem tę opowieść, a było to jakieś osiem lat temu, minęło kilka lat. Nowotwór zniknął tak jak się pojawił. Człowiek ten skończył szkołą muzyczną i został drugim fletem w jednej z najlepszych orkiestr symfonicznych na świecie. Do dzisiaj szklą mi się oczy kiedy o tym pomyślę.

Ale kontynuujmy główny wątek.

Jeśli masz poczucie, że w Twoim życiu nieustannie wszystko się zmienia, ale nie osiągnąłeś jeszcze tego, co zamierzałeś, to świetnie! To oznacza, że jesteś w drodze – w drodze „ku lepszości”.  Obyś zawsze miał takie właśnie poczucie! Każdy ma swoją własną drogę ku lepszości. Jeśli nie widziałeś jeszcze piramid, nie nurkowałeś na rafie, itd. itp., nie czuj się gorszy od innych. Wszystkie decyzje, które podjąłeś były właściwe. Były potrzebne, abyś właśnie teraz doszedł do takich a nie innych wniosków, podjął nowe doskonałe decyzje i osiągnął to, co było Twoją tęsknotą (tzw. przeznaczeniem) w tym życiu. Nic się nie zmarnuje. Każde doświadczenie, które nabyłeś, ukształtowało Cię takim, jakim jesteś teraz: dojrzalszym, mądrzejszym, lepszym – gotowym na przeżycie nowych wspaniałych przygód! Błędów nie ma! – Jest tylko studiowanie w szkole zwanej życiem!

Wracając do tych, którzy utknęli w miejscu, i czują, że od dawna się nie rozwijają – nie przesuwają się w kierunku „lepszości”. Zacznijcie od małych zmian! Powoli przekonujcie podświadomość, że zmiany nie muszą być tak niebezpieczne i trudne jak się wydaje, oraz że mogą dostarczyć Wam wiele przyjemności i satysfakcji, ale przede wszystkim mogą otwierać przed Wami nowe, nieznane wcześniej, wspaniałe perspektywy i niezwykłe doznania.

Pamiętajcie, że całym swoim życiem, każdą codzienną czynnością, słowem, uczuciem i każdą myślą (nie tylko pozytywną, lecz każdą) afirmujecie życie, które prowadzicie – potwierdzacie, że właśnie takim chcecie je widzieć!

Wszystko, co często powtarzasz z pełnym przekonaniem, słowa, czynności, myśli, uczucia, … jest afirmacją! Jest programowaniem siebie! Zastanów się więc głęboko, zanim kolejny raz powiesz, że: „życie jest ciężkie”, „życie jest do niczego”, „otaczają mnie sami durnie”, „ja to mam pecha”, … - sam Wiesz, co jeszcze. Zamiast tego powiedz (pomyśl): „życie jest pasjonujące”; „wszystko czego chcę przychodzi mi z łatwością”; „mam szczęście spotykać ciągle wspaniałych ludzi (jak Zbyszek, Zosia, Krzysztof, mój Tata, … – przypomnij ich sobie)” - skup się na tych, których lubisz i cenisz; „jestem farciarzem, bo …”; itd.

Tym, którzy czują się zaskoczeni powyższym (tym wytłuszczonym) stwierdzeniem, gorąco polecam obejrzenie filmu, który oznaczyłem jako (Link 3).


Wobec tego, co zostało przed chwilą powiedziane, rozumiecie z pewnością, że nie pomoże tutaj kilka afirmacji lub aformacji. Zacznijcie zmieniać – na początek rzeczy drobne. Usiądźcie przy stole na innym miejscu niż zwykle, pójdźcie do pracy inną drogą, podziwiajcie drzewa i budynki, uśmiechnijcie się do ludzi, których spotykacie codziennie i do tych, których widzicie po raz pierwszy. Zmieńcie nienaruszalne nawyki i zaobserwujcie, że to nic strasznego. Przestańcie narzekać na pracę i, jeśli trzeba, zacznijcie szukać nowej. Przestańcie narzekać na brak pieniędzy i odmawiać sobie każdej przyjemności, aby włożyć kolejny grosz do skarpety. Nie bądźcie sknerami – zacznijcie dawać napiwki i kupcie sobie czasem coś, co sprawi Wam autentyczną radość, swoją wysoką jakością i estetyką. Jeśli stale kupujecie rzeczy najtańsze, udowadniacie sobie, że na lepsze Was nie stać. Programujecie sobie niedostatek. Robicie wszystko, aby pozostać nieprzygotowanym na dostatek, bogactwo, szczęście czy …

Podobnie zresztą ma się sprawa z chorobami i bieganiem do lekarza po każdym kichnięciu lub strzyknięciu w kościach. Niektórzy potrafią zamęczać całe otoczenie opowieściami o swoich problemach zdrowotnych, nawet tych, które dawno należą do przeszłości. Emocjonują się i przeżywają je wciąż na nowo. Uważajcie, bo pracujecie na to, aby choroba powróciła! Zacznijcie robić to, co robią ludzie zdrowi, niemyślący o chorobach. Jeśli już jesteście chorzy, myślcie jak najczęściej o tym, co zrobicie, kiedy pozbędziecie się choroby. Róbcie śmiałe plany na zdrową przyszłość. Wyobrażajcie sobie radość, którą odczujecie, gdy takie czy inne zamierzenie się powiedzie.

Akceptacja faktu, że życie jest ciągłą ewolucją, a więc zmianą, pomoże wam inaczej spojrzeć na świat. Zacznijcie zmieniać siebie a zmienicie Wasze życie.

W tym miejscu, chciałbym polecić wszystkim lekturę artykułu Pani Ludmiły Chludzińskiej pt. „Jak czuć się dobrze we własnej skórze?”, dostępnego już na moim blogu (Link 4).


Kiedy już zaakceptujecie drobne zmiany, jako Waszą codzienność, możecie przystąpić do realizacji poważniejszych zamierzeń. Stanie się to wówczas znacznie łatwiejsze.

Wybrane metody i ważne podpowiedzi

Ponieważ nawet w obszernej książce nie udałoby się opisać wszystkich wartych uwagi metod, kierując się całkiem subiektywną oceną, wybrałem na początek kilka takich, które mnie osobiście wydają się bardzo pomocne i skuteczne. Tych, które mnie pomogły.

Najtrudniejsze zadanie mają przed sobą „osaczeni”. Umysł świadomy osoby osaczonej przestaje funkcjonować racjonalnie. Popada w pętlę – w nieustanną gonitwę myśli. Gorączkowo i rozpaczliwie poszukuje jakiegoś ratunku, pomysłu, rady, rozwiązania …, którego niestety nie znajduje. Lęk się potęguje i powoduje, że wyjście z tego zaklętego kręgu niemożności wydaje się nie istnieć.

W tej sytuacji, stosowane techniki i metody muszą być przede wszystkim krótkie. – tzn. powinny trwać nie dłużej niż 4 do 5 minut. Na dłużej nie udaje się oderwać naszego procesu myślowego od bieżących problemów, które uparcie powracają i zaprzątają nasz umysł bez reszty.

W ciągu tych kilku minut musimy skupić uwagę na ćwiczeniu, medytacji, technice, … i, w niektórych technikach, wesprzeć ją maksymalnie skoncentrowaną dawką pozytywnych emocji.

Technika 1
The "Sun Moon" Meditation (Dattatreya Siva Baba)
- czyli medytacja „Słońca-Księżyca”


(Link 5) Link Medytacja Słońca-Księżyca



Technika 2
Wizualizacja Plus
- czyli jedna z najlepszych technik wizualizacji



CDN.

PS. Drodzy Czytelnicy, nie jest to oczywiście pełna wersja artykułu. Postanowiłem bowiem zrobić mały eksperyment i umożliwić Wam wgląd w proces powstawania tego tekstu. Zobaczycie zapewne kilka etapów, bo praca jest zakrojona na poważną skalę. Mam nadzieję, ze pomysł Wam się spodoba.

Odpowiedź dla Mishel

Droga MishelJ

Wierzę, a nawet wiem to z cała pewnością, że jeśli czegoś szukamy i tego pragniemy, to w magiczny sposób pojawiają się przy nas ludzie, dzieją się wydarzenia, przychodzą nam na myśl pomysły, które zbliżają nas do osiągnięcia celu. Trzeba tylko nastawić ucha i rozglądać się bacznie, aby nie przegapić ważnych „podpowiedzi”.

Bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa pod moim adresem. Przyjmuję je z radością, chociaż obawiam się, że Pani mnie nieco przecenia.
Niemniej jednak, Pani wypowiedzi to dla mnie sygnał, że moje wysiłki nie idą na marne. To bardzo, bardzo miłe uczucieJ

W podziękowaniu przesyłam Pani linki do „Gayatri Mantra”, w dwóch wyjątkowych wykonaniach. Proszę posłuchać jej o świcie i/lub przed snem. Pani Świat będzie o wiele piękniejszy J

Oczywiście pozostałych Czytelników też zachęcam do wypróbowania ...


Pozdrawiam serdecznie.

Namaste
Greg Ka

PS. „Gayatri Mantra”, podobnie jak inne mantry, jest świętą pieśnią śpiewaną w sanskrycie, (który jest językiem starożytnych, średniowiecznych i wczesno nowożytnych Indii). Jest ona jednak wyjątkowa, ponieważ uważana jest za ucieleśnienie wszystkich Bogów i wszystkich Mantr, a więc może zastąpić je wszystkie.

środa, 30 marca 2011

Odpowiedź dla Anonimowej Czytelniczki

Szanowna Pani,
Życzliwa i wrażliwa Czytelniczko,

Nie wiem czy czyta Pani moje odpowiedzi na komentarze, dlatego pozwalam sobie zamieścić poniższą odpowiedź także jako oddzielny post (przynajmniej na jakiś czas).

Bardzo dziękuję, za Pani kolejny komentarz. Piszę „kolejny”, bo przypuszczam, że to właśnie Pani komentarz do pierwotnej wersji „Mojej baśni …” utwierdził mnie w przekonaniu, że warto napisać jej nową wersję, zgodną z moim obecnym rozumieniem naszej prahistorii (nie mylić z „prehistorią”). Mam nadzieję, że przeczytała Pani moją odpowiedź na tamten komentarz, ale jeśli nie to zawsze jeszcze może Pani to uczynić.

Żałuję, że nie znam imienia, nawet wymyślonego, którym mógłbym się do Pani zwracać, bo „Szanowna Pani” brzmi w tym wypadku jakoś sztywnoJ

Pisząc pierwotną wersję „Mojej baśni …” wcale nie planowałem jej kontynuacji. Po prostu, w pewnym momencie poczułem, że muszę ją napisać. Kiedyś może przyjdzie czas, że opowiem jak do tego doszło, ale jeszcze nie teraz.
Wtedy, nieco ponad miesiąc temu, pisałem opierając się jedynie na podszepcie własnej duszy i na własnym rozumieniu opisywanych wydarzeń.
„Nową baśń …” zacząłem pisać pod wpływem lektury „Białej Księgi”, a także za sprawą pytania, które mi Pani zadała. Nie nazwałem jej już jednak „moją”, mimo, że czytając „Białą Księgę” wielokrotnie głęboko się wzruszyłem, odnajdując w niej informacje całkowicie zgodne z moim wcześniejszym przeczuciem i rozumieniem kluczowych zagadnień. Nie nazwałem „Nowej baśni …” moją, ponieważ lektura nauk Ramthy dostarczyła mi wielu nowych informacji, i pomogła mi zapełnić wiele białych plam w obrazie naszej odległej historii, a także zrozumieć zjawiska, które stale obserwujemy, i które tak trudno mi było pojąć.

Dlatego, mimo że przeczuwam jak trudne będzie to zadanie, postaram się odpowiedzieć Pani, i innym Czytelnikom, na te najtrudniejsze pytania. Ponieważ wszystkie lektury, które przeczytałem i wykłady, które prześledziłem nie wyjaśniają niektórych szczegółów naszej prahistorii, nadal będę posługiwał się swoim wyczuciem i wyobraźnią, aby wypełnić pewne luki (te o mniejszym znaczeniu), a konwencja baśni będzie mnie do tego w pełni uprawniać i troszkę chronić, na wypadek gdyby się okazało, że dla ciągłości opowieści, wymyśliłem (czy wywnioskowałem) coś, co odbiega od obiektywnej prawdy.

Wyczuwam jednak, że także i Pani coś podpowiada, że w mojej opowieści może być bardzo wiele prawdy. Pani wewnętrzny głos ma rację, a moje „różowe okulary” nie zmieniają obrazu rzeczywistości. Pomagają mi tylko widzieć całe jej przemyślne piękno, tak jak na to zasługuje.

Postaram się by znalazła Pani odpowiedzi na pytania, które Panią (i nie tylko Panią) nurtują. Czy będzie je Pani w stanie zaakceptować? – Tego obiecać nie mogę, ale jeśli pozostanie Pani otwarta …

Nie będzie to wcale zbyt trudneJ

Pozdrawiam i dziękuję z głębi sercaJ

Namaste
Greg Ka

PS. Co do wydania książki, jeszcze o tym nie myślałem, bo pewnych spraw nie należy przyśpieszać – owoc musi dojrzeć zanim spadnie z drzewaJ
Niemniej jednak, dziękuję za tę sugestię. Może właśnie Pani jest „Posłańcem …”? – Zaczekam na odpowiedź mojej duszy J

wtorek, 29 marca 2011

Nowa baśń. Cz. 1 – Stworzenie istot i światów



Każdy z nas próbuje jakoś tłumaczyć sobie to, co go otacza i czego doświadcza w ciągu swojego życia. Każdy ma też, jak sądzę, jakieś własne wyobrażenie o prapoczątku naszego istnienia i własne domysły na temat jego praprzyczyny.

Ja myślę, że było to tak:

Niewyobrażalnie dawno temu, kiedy jeszcze nie istniał czas ani materia, w jakiejś nieskończonej nadprzestrzeni była sobie absolutnie doskonała, świetlista, nieśmiertelna, wszechmogąca, wszechobecna i wszechwiedząca Istota Najwyższa, którą my dzisiaj nazywamy Bogiem Stwórcą (lub Bogiem Ojcem). Owa Istota Najwyższa była przepełniona wielką miłością, nie miała jednak nikogo, kogo mogłaby kochać, oprócz – rzecz jasna – samej siebie. Kochała więc siebie miłością dobrą, światłą i nieskończoną.

 Istota trwała tak w swojej ogromnej miłości przez niezliczone eony*. Nie ma to jednak większego znaczenia, bo przecież dla nieśmiertelnej Istoty Najwyższej czas nie istniał i nie istnieje w jakimkolwiek istotnym, czyli ograniczającym sensie. Kiedyś ta doskonała Istota głęboko zastanowiła się nad sobą i pomyślała tak:

  • Cóż mi po mojej niezmiernej miłości, kiedy mogę kochać tylko siebie?
  • Na co mi moja wszechwiedza, skoro mogę wiedzieć wszystko tylko o sobie?
  • Na cóż mi moja wszechmoc, jeśli nie mam dla kogo jej użyć?
  • Do czego potrzebna mi moja wszechobecność, skoro mogę być tylko tu i teraz?

 Ponieważ Istota Najwyższa kochała siebie miłością mądrą i nieograniczoną, postanowiła zrobić dla siebie coś bardzo, bardzo dobrego. Pomyślała, że stworzy istoty, które będzie mogła bezgranicznie kochać i które będą mogły kochać . Uznała, że to doskonała myśl, ponieważ istoty, które stworzy, będą mogły ubogacić Jej wszechwiedzę i uczynić jeszcze mądrzejszą i pełniejszą tak dalece, jak to tylko możliwe. W tym celu – pomyślała Istota Najwyższa – będzie im potrzebna wolna wola, jaką mam Ja, bo co mi po miłości kogoś, kto nie ma wyboru.

Od chwili, gdy tylko istoty zrodziły się w Jej myśli, Istota Najwyższa od razu obdarzyła je całą swoją miłością i uznała, że nie może uczynić ich gorszymi od siebie. Musi zatem uczynić je na swój obraz i podobieństwo!

Najwyższa Istota w mgnieniu oka, bo jakżeby inaczej, znalazła absolutnie światłe i jedynie słuszne źródło zaspokojenia swojej potrzeby kreacji i miłości. Uznała ostatecznie, że korzystając ze swej wszechmocy, zrodzi z wnętrza swojego niewyczerpanego jestestwa niezliczoną ilość niezawisłych świetlistych boskich bytów i każdemu z nich nada całą swoją wszechwiedzę, moc sprawczą, zdolność miłości i oczywiście nieśmiertelność. Postanowiła także, że wszystkie odrębne boskie byty będą stanowić jedność z Nią i ze sobą nawzajem tak, aby każda boska istota miała nieograniczony dostęp do całej mocy, a także do wzrastającej nieprzerwanie mądrości i miłości samej Istoty jak i Wspólności (czyli wspólnej świadomości Istoty i wszystkich odrębnych boskich bytów).

Ponieważ Istota Najwyższa chciała ofiarować stworzonym przez siebie boskim istotom cudowną egzystencję, która będzie tak bogata, jak to tylko możliwe, ba, chciała ofiarować im istnienie nawet lepsze od swojego własnego, postanowiła, że da im Dar w postaci możliwości doskonalenia się, czyli uczenia się poprzez zdobywanie niezliczonych, ogromnie bogatych i różnorodnych doświadczeń, które wybiorą według własnego uznania, dzięki czemu będą mogły stawać się coraz lepszymi. Da im więc Dar, którego Ona sama nie dostąpiła, bo była od zawsze i od zawsze wiedziała, i mogła wszystko!

Aby istoty mogły się doskonalić i poprzez niezliczone doświadczenia tworzyć unikatową wiedzę dla siebie i dla Istoty, postanowiła Ona, że zainspiruje swoje dzieci, jak je pieszczotliwe nazwała, aby ze swojej myśli i mocy sprawczej kreowały dla siebie niezliczone, przepiękne i różnorodne materialne światy (czyli planety z ich księżycami) i miliardy słońc (czyli gwiazd), a następnie aby zapełniały te światy tętniącym i pulsującym życiem przejawiającym się w niepoliczalnych, olśniewających formach – cudnych barwach, różnorodnych zapachach, zachwycających dźwiękach i wielorakich, prostych i bardziej złożonych, energiach i prawach.

Istota Najwyższa umyśliła, że tchnie Bożego Ducha we wszystko, co w radosnym procesie kreacji stworzą niezawisłe boskie istoty – w każde ziarenko piasku, każdy żywy organizm, dosłownie w każdą cząstkę materii i każdą inną formę energii – aby wszystko To mogło żyć, czyli bezustannie zmieniać się i rozwijać, niosąc istotom radość poprzez doświadczalne poznanie cudownej Bożej Mocy, którą Istota obdarowała hojnie swoje ukochane dzieci.

Istota, w swej nieskończonej mądrości, od razu przewidziała, że kiedy Jej dzieci ujrzą piękno swojego dzieła, zapragną zapewne zamieszkać, choć przez krótki czas, w tych nadzwyczajnych światach i poznawać sedno Istoty poprzez poznanie siebie za pomocą bezpośredniego doświadczania wspaniałości dokonanych wspólnie dzieł. Co więcej, cieszyła się ogromnie, że Jej świetliste boskie istoty, które my ludzie nazywamy Duszami, wniosą dzięki temu doświadczeniu wielki wkład do Wspólności – do myśli i mądrości dostępnej zarówno dla samej Istoty jak i wszystkich Jej niezawisłych dzieci.

Istota Najwyższa przewidziała także, że jej świetliste dzieci mogą zatracić się nieco w doświadczaniu kreacji życia, a nawet „stworzyć” i odczuć coś, co dzisiaj nazywamy rywalizacją. Wiedziała, że zanurzając się zbyt głęboko w materialnym świecie, mogą przejściowo utracić zdolność widzenia swojego Źródła i czerpania zeń najgłębszej z głębokich mądrości – poczucia jedności i braterstwa z Istotą oraz swoimi siostrami-braćmi. Przewidywała, że odnalezienie drogi do Domu Matki-Ojca może kosztować istoty wiele trudu i goryczy. Była jednak absolutnie pewna, że nic im tak naprawdę nie grozi, poza zdobyciem doświadczeń, które przerosną to, czego istoty mogą się spodziewać, wyruszając w swoją drogę poznania.

Da im przecież nieśmiertelność – gwarancję ostatecznego sukcesu. Każda istota będzie dzięki temu mogła przeznaczyć na odnalezienie drogi do Źródła tyle czasu, ile tylko zechce i ile będzie jej potrzebne. Aby mieć pewność, że istoty nie zbłądzą na dobre, Istota Najwyższa umyśliła, że jako drogowskaz i światło na drogę da im miłość, której wołanie nigdy nie milknie i której nie utracą, choćby zapomniały wszystko inne, czym w swej wielkiej wspaniałomyślności je obdarowała.
Istota miała też pewność, że pośród jej niezliczonych boskich dzieci znajdą się i takie, które prędzej od innych zatęsknią za Matką-Ojcem, a ich miłość, tęsknota i pragnienie powrotu do Domu będą tak silne, że uda im się szybko odnaleźć Źródło Wszystkiego, a następnie wskazać drogę ku niemu innym – zagubionym w światach – boskim istotom.

Jak Bóg Stwórca umyślił, tak też uczynił!

Z myśli Boga Matki-Ojca i z Jego jestestwa zrodziły się więc w jednej chwili, z niesłychaną lekkością, niezliczone, wspaniałe istoty, które następnie, dzięki udzielonej im mocy sprawczej, zaczęły zapełniać pustkę przestrzeni, kreując wszechświat materialny, wypełniony ogromnymi galaktykami, w których rozbłysły miliardy gwiazd**, a wokół tych ostatnich zaczęły krążyć rozliczne planety z ich księżycami. Pomiędzy tymi wszystkimi cudami umieszczono jeszcze inne skupiska materii i energii, a wszystko To powiązano niewidzialną, misterną siecią sił i oddziaływań, które my ludzie wciąż odkrywamy, odkrywamy i odkrywamy …

Dzieło, którego dokonano i które wciąż jeszcze się dokonuje za sprawą boskich istot i ich Matki-Ojca, a które tutaj przedstawiono w dużym uproszczeniu, ograniczając się do tego, co nas ludzi interesuje najbardziej, cechuje się bogactwem i różnorodnością, które trudno pojąć i nie sposób omówić.

Dość powiedzieć, że pośród tych wszystkich wspaniałości w pewnym momencie, wiele miliardów lat temu, zawisła w nieogarnionym kosmosie pewna cudowna, choć niewielka planeta, którą o wiele, wiele później jej mieszkańcy nazwali Ziemią.

Namaste

Greg Ka

CDN.


PS. Baśniowa konwencja daje twórcy prawo do nieograniczonej inwencji. W tym jednak przypadku nie musiałem zbytnio się wysilać.

PPS. Powyższa wersja baśni została zainspirowana „Białą Księgą” Ramthy, o którym to dziele z pewnością napiszę więcej.

PPPS. Dla pewności dodam, że wszystkie określenia i zaimki zaznaczone wytłuszczoną czcionką i pisane z dużej litery, są synonimami określenia „Istota Najwyższa”.

eon*około 500 milionów lat
miliardy gwiazd** - My ludzie, naliczyliśmy około kwadryliona tych gwiazd (1 kwadrylion = 1 000 000 000 000 000 000 000 000 = milion miliardów miliardów), a przecież zaczęliśmy je liczyć tak niedawno.

poniedziałek, 28 marca 2011

Koniec świata przesunięty na rok 2116! Tylko, czy było co przesuwać?!


Niedawno dziennik „Rzeczpospolita”, ogłosił w swoim dziale naukowym, „świeżutką” (bo nie dalej jak z 2008 roku) teorię dwóch naukowców, profesorów (braci Bohumila i Vladimira Böhm) związanych z Uniwersytetem w Dreźnie, że w dotychczasowych wyliczeniach korelujących kalendarz Majów z kalendarzem gregoriańskim popełniono pomyłkę.

Domniemana pomyłka Goodman’a, Martinez’a i Thompson’a, podobnie jak sam kalendarz Majów, posłużyła setkom a może i tysiącom ludzi żerujących na ludzkim strachu i niewiedzy, do tego, aby zbijać fortuny i/lub zyskiwać popularność na taniej sensacji.

Celowo użyłem określenia „domniemana pomyłka”, ponieważ teoria braci Böhm, podobnie jak kilka innych propozycji modyfikacji korelacji kalendarzy Majów i gregoriańskiego, nie zdobyła dotychczas akceptacji świata nauki. Nie, nie – nie oznacza to wcale, że korelacja GMT jest bezbłędna ponad wszelką wątpliwość. Z mojego punktu widzenia, oznacza to jedynie, że redaktorzy działu naukowego „Rzeczpospolitej” (zwanej w skrócie „Rzepą”) kolejny raz dali pokaz swojej beztroski i nierzetelnego podejścia do prezentowanych zagadnień. Kolejny raz poszli ścieżką charakterystyczną dla tabloidów, niegodną poważnego dziennika z ambicjami.

Jakiś czas temu, także w dziale naukowym „Rzepy” przeczytałem np. że dieta doktora Jana Kwaśniewskiego jest odmianą diety Atkinsa! Podobne bzdury mógł napisać jedynie człowiek, który nie zadał sobie nawet odrobiny trudu by dowiedzieć się czegokolwiek na temat obu tych diet. Nie chce mi się komentować tego typu zachowań, tym bardziej, że tematem na dzisiaj jest koniec świata, a nie koniec inwazji niekompetencji.

A propos końca świata, trzeba tutaj jasno i dobitnie powiedzieć, że tak samo jak koniec roku (czy wieku) w kalendarzu gregoriańskim nie oznacza żadnego końca świata, tak samo nie wróży go (tj. końca świata) koniec tzw. „Długiej Rachuby” (czyli, najprościej mówiąc, najdłuższej jednostki czasu) w kalendarzu Majów.

W wielu przekazach odnajdujemy informacje na temat tzw. „końca świata”. Tyle w nich jednak prawdy, ile w stwierdzeniu cioci Stasi (lat 77 lub 88, 99 – do wyboru …), która po raz pierwszy widzi w telewizji relację z „Love Parade” i zgorszona woła „koniec świata!”. Dla przykładowej cioci Stasi to istotnie koniec świata, ale dla ludzi, którzy wyszli z ukrycia by zamanifestować swoją odmienność, jest to „początek nowego świata” i „koniec starego świata” a nie „koniec świata w ogóle”, czy koniec świata w sensie jakiejkolwiek apokalipsy!

Apokaliptyczni wieszcze, muszę Wam powiedzieć wyraźnie i wrost: Wypchajcie się sianem!

Polecam wszystkim lekturę artykułu Pana Wojciecha Pastuszki (Link „Rzepa daje plamę” – poniżej, w stopce) na portalu „archeowieści”.

Namaste
Greg Ka


(Link Rzepa daje plamę)


PS. Jeśli spodobał Ci się ten artykuł i chcesz pobrać jego kod HTML, użyj proszę tego linku Link Koniec Świata 2012 czy 2116  

środa, 16 marca 2011

Jak spełnić marzenia bardzo szybko? - Niezwykła medytacja "Słońca-Księżyca"



Szanowni Czytelnicy, Drodzy Goście mojego blogu, w trakcie prac nad trzecią częścią artykułu pt. „Sekret” – Prawda czy takie tam …?, doszedłem do wniosku, że rozsądnie będzie wyodrębnić z niego niektóre fragmenty. Ten zabieg techniczny ma na celu, zachowanie rozsądnej objętości artykułu, oraz ułatwienie Wam powrotu do wybranej techniki, w dowolnym momencie.
Pierwszym z wyodrębnionych fragmentów jest opisana poniżej medytacja „Słońca-Księżyca” (ang. The "Sun Moon" Meditation).
 
Ta krótka technika medytacyjna, mająca swoje źródło w Buddyzmie Tybetańskim, służy temu, aby maksymalnie skrócić czas realizacji naszych pragnień i marzeń. Jest to prawdziwa „perełka w kolekcji” moich ulubionych metod.
 
Dattatreya Siva Baba, (guru i mędrzec, o którym więcej napiszę przy innej sposobności), dzięki któremu poznajemy tę technikę, objaśnia nam w kilku swoich wykładach, że umysł (a także myśl) i czas są synonimami. Czas potrzebny na zamanifestowanie swojej myśli, zależy od stopnia świadomości osoby, która chce tego dokonać. Słowo „manifestacja”, oznacza tutaj „objawienie się” myśli na poziomie materii, czyli w naszym materialnym świecie. Aby niezwłocznie zmaterializować swoje marzenie, musimy wykroczyć poza ramy czasu. Kiedy znajdujemy się w ponadczasowej przestrzeni lub wymiarze, manifestacja naszej myśli może pojawić się bardzo szybko. Umysł neuronalny (w sensie „mózg”) nie potrafi materializować myśli. Może to zrobić tylko, bardzo spokojny, umysł ponadczasowy. Dattatreya uprzedza, że nie da się tego zrozumieć poprzez proces intelektualny. Podobnie zresztą jak wielu innych prawd dotyczących naszej duchowości.
 
Skracając dalsze objaśnienia do niezbędnego minimum, dodam, że Słońce i Księżyc, poprzez swój ruch, kreują czas. Ich symboliczne zatrzymanie i połączenie w jedność, w trakcie medytacji, pozwala wykroczyć poza ograniczenia czasu.
 
Całość trwa około 4 minuty, razem z krótkim wprowadzeniem (około 1 minuty), które jest istotne tylko przy pierwszych ćwiczeniach. Jeśli ktoś nie zna języka angielskiego, proponuję, aby przed uruchomieniem materiału wideo przeczytał poniższe omówienie medytacji.
 
Uruchom materiał wideo (Link Sun-Moon) – można także, uczynić to klikając w okienku YouTube, obok posta na blogu, charakterystyczny obrazek z wystylizowanymi słońcami i księżycami (jeśli jest tam akurat widoczny).


Po około minutowym wstępie, narratorka (Raji), mówi:
  • zamknij oczy
  • skup swoją uwagę na swojej czakrze serca, pośrodku (w osi) klatki piersiowej (na wysokości serca)
  • wyobraź sobie (tam, wewnątrz czakry) Słońce, bardzo jasne i olśniewające
  • blisko Słońca, wewnątrz twojej czakry serca, wyobraź sobie Księżyc (wszystko razem dokładnie pośrodku, wewnątrz twojej klatki piersiowej) – Księżyc jest w pełni (okrągły)
  • teraz Księżyc przesuwa się w kierunku Słońca, powoli jest coraz bliżej i bliżej (Księżyc reprezentuje twój umysł i czas, Słońce zaś reprezentuje Boga i ponadczasowość)
  • w końcu Księżyc stopniowo wnika w Słońce i łączy się z nim
  • skoncentruj się na wizualizacji Słońca, Księżyc wszedł już do środka i połączył się ze Słońcem
  • teraz pomyśl o tym, co chcesz osiągnąć (zamanifestować) w swoim życiu, zwizualizuj to (wyobraź sobie) przez dłuższą chwilę
  • następnie pozwól wizji odejść
  • powoli, powoli wróć do siebie i otwórz oczy
Po uzyskaniu pewnej wprawy, materiał wideo, którego główną wartością są spokojny głos narratorki oraz ładna statyczna grafika, nie będzie wam już potrzebny. 
Metoda jest potężna, ale radzę zaczynać od mniejszych pragnień. Dlaczego? Tego dowiecie się z 3-ciej  części artykułu ("Sekret" - prawda czy takie tam ...?), kiedy już będzie gotowa.


Namaste
Greg Ka


PS. 
I jeszcze mały bonus dla czytelników mojego blogu - jeśli chcesz wiedzieć gdzie dokładnie znajduje się czakra serca (i inne czakry), znajdź spokojne pół godziny, załóż słuchawki i obejrzyj ten film:
Link Pojąć czakry
Teraz film jest w trzech częściach. Drugą i i trzecią część znajdziesz z łatwością. 
Jeśli nie znasz języka angielskiego - nic nie szkodzi, po prostu patrz i słuchaj a gwarantuję, że poczujesz każdą czakrę po kolei. Dobrze by było aby podczas oglądania nic Cię zbytnio nie krępowało, ani ubiór ani pozycja, którą zająłeś - przyda się odrobina swobody i rozluźnienia. Usiądź więc wygodnie i wyprostuj plecy:)


PPS. Jeśli spodobał Ci się ten artykuł i chcesz pobrać jego kod HTML to użyj proszę tego linku Link Medytacja Słońca-Księżyca